Katastrofa w Rotundzie

Nic nie zapowiadało tragedii, śmierć przyszła w ułamku sekundy, zupełnie niespodziewanie.
rotunda_NAC_04

15 lutego 1979, południe, samo centrum Warszawy. Za pół godziny pierwsza zmiana wielu zakładów kończy pracę, więc chodniki zaczynają wypełniać się tymi, którzy śpieszą, by zdążyć na swoją – drugą – zmianę. Skrzyżowanie Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich jest największym węzłem przesiadkowym w centrum stolicy, a stojąca u zbiegu tych ulic nowoczesna warszawska Rotunda z mieszczącym się w jej wnętrzu bankiem PKO, przyciąga swoim dogodnym położeniem wielu warszawiaków. Ludzie wpłacają i wypłacają, obsługę prowadzi 170 osób, a przy kasach i w kolejkach znajduje się 300 klientów. Wskazówki zegarów zaznaczają leniwie kręgi na tarczach i odmierzają odstane w sznureczku minuty. Jest 12:37.

Czas staje w miejscu

Następuje to, czego nikt nie mógł się spodziewać w tym zwykłym dniu: na podziemnym poziomie Rotundy dochodzi do potężnej eksplozji. Temperatura wybuchu sięga 1700°C, a jego siła jest tak wielka, że na ułamek sekundy unosi w górę stropy wraz z klientami i obsługą, by w kolejnym ułamku wszystko zaczęło walić się i opadać. Znajdujące się w budynku kondygnacje zapadają się miażdżąc i raniąc niemal pół tysiąca osób, wiele z nich zostaje uwięzionych w rumowisku.

Fala uderzeniowa sięga także pobliskich budynków, z ich okien wylatują szyby – najwięcej ze stojącego obok wysokiego biurowca. Deszcz tłuczonego szkła spada na oszołomionych przechodniów i tnie bez litości, zagłębiając się w ich ubrania, skórę i tkanki. Rany cięte są o tyle okrutne, że wywołują bardzo ciężkie do opanowania krwotoki, bardzo obfite krwotoki. Śnieg zaczyna barwić się na czerwono, gdy w powietrzu unoszą się pył, bankowe papiery i pieniądze.

rotunda_powybuchu

Zegar ruszył

W powietrzu zaczynają wibrować krzyki bólu i wołania o pomoc. Część przechodniów, nie zważając na zagrożenia, rusza na pomoc. Starają się wyciągnąć z gruzowiska jak najwięcej osób. Czas ucieka. Ktoś dzwoni po pogotowie.

Dyspozytorka z pobliskiego szpitala nie wysyła karetki „do wypadku”, zarządza ją „do wyjazdu”. Załoga w takim przypadku nie śpieszy się bardzo, więc jest krótka chwila na wymianę informacji z dyspozytorką, „Albo to jest jakiś kawał, albo Rotunda wybuchła – w kierunku doktor Julii Borkowskiej-Gomez pada niepewne zdanie. – Niech pani pojedzie, się zorientuje”. Jej załoga pojawia się na miejscu katastrofy już parę minut później.

rotunda_NAC_02

Oczom pani Julii ukazuje się tłum zakrwawionych, biegających i krzyczących ludzi. Na szkielecie popularnej Rotundy wiszą tylko strzępki, a z jej wnętrza wynoszeni są kolejni ranni i zabici. W śniegu na chodnikach leżą ranni i zabici. Po szybkim zlustrowaniu sytuacji rzuciła się do karetki i poprosiła o wsparcie wszystkich załóg z Warszawy. W tej chwili to ona dowodziła akcją ratowniczą i większość rannych zadysponowała do pobliskiego szpitala na ul. Lindleya. Pracownicy szpitala wspominają po latach, że nawet teren przed szpitalem skąpany był w czerwieni, a wszystko przypominało bardziej sceny z filmów czy obraz planu zdjęciowego niż rzeczy, z którymi mogli kiedykolwiek w życiu się spotkać.

Świadkowie zdarzenia wspominają, że widok zgliszczy był makabryczny, z gruzowiska wyzierały elementy konstrukcji, wyposażenia, meble, ludzie ranni, zabici, a w tym rozczłonkowane ciała, poodrywane kończyny.

Piętnaście minut po katastrofie na miejsce zjeżdżają kolejne załogi ratowników, pojawia się także milicja i wojsko. Akcja trwa, pod gruzami mogą znajdować się setki osób. Do pomocy ściągnięto dźwigi.

Ostatnia ranna zostaje wydobyta kilka godzin po wybuchu, ale ratownicy wciąż przeszukują rumowisko. Przejrzenie całości zajmuje im tydzień.

rotunda_archiwum_rp

Czas minął

Ten dzień zapisał się czarną i najbardziej krwawą kartą w powojennej historii miasta, a godzina 12:37 zapadła w pamięć setkom, jeśli nie tysiącom osób.

Jeszcze tego samego dnia w mediach pojawiają się doniesienia o tragicznych wydarzeniach w Rotundzie, Warszawiacy tłumnie gromadzą się w stacjach krwiodawstwa, około 2000 osób oddaje honorowo krew.

Według oficjalnych danych w Rotundzie doszło do wybuchu gazu, a w katastrofie zginęło aż 49 osób, choć przy tym, co na miejscu zobaczyli świadkowie, można uznać, że śmierć była tego dnia i tak łaskawa. Dziś wiemy, że w kolejnych godzinach i dniach na szpitalnych łóżkach umierały kolejne ofiary tej katastrofy.

rotunda_NAC_01

Rotunda zostaje odbudowana jeszcze w tym samym roku.

Przyczyny i wątpliwości

Sprawa do dziś wzbudza wątpliwości, a przebieg wydarzenia sprzyja powstawaniu wielu dodatkowych teorii związanych z przyczynami wybuchu. Przede wszystkim chodzi o to, że w Rotundzie nie było żadnej instalacji gazowej, jak więc mogło dojść do wybuchu gazu ziemnego?

O tym dowiadujemy się z raportu Wojskowej Akademii Technicznej. Mówi on, że doszło do uszkodzenia zaworu znajdującego się w podziemiach w pobliżu Rotundy. Gaz ulatniał się, ale nie mogąc ulotnić się przez zmarznięty z wierzchu grunt, przemieszczał się powoli w niższych warstwach ziemi. Ziemia zadziałała jak filtr i zatrzymała nawaniacz stosowany w tym gazie. W efekcie bezwonny gaz dostawał się do pomieszczeń archiwum pod Rotundą i stamtąd rozprzestrzenił się po całej dolnej kondygnacji. Zapłon miał być spowodowany niedopałkiem bądź iskrą z przełącznika w instalacji elektrycznej. Specjaliści znaleźli wadliwy zawór i dotarli nawet do pracownika, który go montował. Przyznał, że gwinty były zapiaszczone, więc docisnął zawór na siłę, co mogło spowodować jego osłabienie.

W toku śledztwa wykluczono możliwość użycia materiałów wybuchowych.

W bardzo tajemniczych okolicznościach udało się uniknąć śmierci jednej z kobiet znajdujących się w okolicy. Opowiada, że chciała wejść do Rotundy, ale została zatrzymana w drzwiach przez nieznaną sobie kobietę, która krzyczała do niej „uciekaj, uciekaj, ratuj życie”. Nieznajoma zagrodziła jej kilka razy drogę w drzwiach, więc kobieta po prostu odeszła w stronę pobliskiego pasażu, a po przejściu 30-40 metrów usłyszała huk wybuchu. Mówi, że w kolejnych dniach w jej prywatnym mieszkaniu odwiedzali ją milicjanci, którzy wymusili na niej, by nigdy i nikomu nie powtarzała tego, co się wydarzyło w ostatnich minutach przed katastrofą.

Kolejną nieścisłością jest to, że nie sporządzono raportów na temat położenia w rumowisku rannych i zabitych. Te informacje miałyby pomóc w ustaleniu epicentrum wybuchu.

Przez wiele lat istniała także teoria, że w rzeczywistości w Rotundzie zginęło o wiele więcej osób, a licznik zabitych celowo zatrzymał się przed liczbą 50, tak, by do oceny katastrofy nie trzeba było dopuścić zagranicznych inspektorów i komisji. Nie do końca wiadomo skąd takie przekonanie, nie udało się potwierdzić, żeby takie międzynarodowe konwencje rzeczywiście istniały.

Kolejną zagadką jest to, co stało się z pieniędzmi z Rotundy. Wiemy z relacji świadków, że wiele osób zbierało znajdujące się w miejscu wypadku pieniądze. Napychali sobie nimi całe torby. Główny sejf raczej nie powinien ucierpieć na skutek wypadku, jednak po dziś dzień bank PKO nie wydał oficjalnego komunikatu na temat ilości utraconych w tej katastrofie pieniędzy. Wiemy tylko, że bank nie obciążył stratami klientów, których pieniądze znajdowały się wtedy w placówce.

Tajny raport

Po wydarzeniach powstaje też dodatkowy raport dla najwyższych dygnitarzy, który odnajduje się po latach w dokumentacji przechowywanej w IPN.
„Z raportu wynika, że katastrofę spowodowały nie tylko nieszczęśliwy splot zdarzeń i zima stulecia. Winna była władza. Do katastrofy nie doszłoby, gdyby nie bałagan i zaniedbania. Trzy lata wcześniej z powodu migracji gazu podobna eksplozja miała miejsce w Gdańsku. Zginęło 17 osób, ale nikt nie wyciągnął z tego wniosków” - dr Antoni Dudek, IPN


Mimo wszystko nikt nie zostaje pociągnięty do odpowiedzialności.

rotunda dzis 
Źródło: http://historia.org.pl/2014/02/15/35-rocznica-katastrofy-w-rotundzie-pko-w-warszawie/
0 Responses

Prześlij komentarz

abcs