Lamborgini wykonane ze złomu

Pewien z fanatyków czterech kółek nie móc zakupić modelu Lamborgini Reventon postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i zbudował go samodzielnie. Nie byłoby to tak nadzwyczajne, gdyby do produkcji nie użył materiału ze ... złomu.


Chyba każdy z nas chciałby mieć w swoim posiadaniu tak piękny model jak Lamborgini Reventon. Niestety zazwyczaj jest to niemożliwe z dwóch względów. Po pierwsze pojazdy te są bardzo drogie i ich cena oscyluje w granicach miliona euro, a po drugie pojazdów tych na włoskiej ziemi wyprodukowano zaledwie dwadzieścia sztuk. Jest to bowiem model kolekcjonerski i został sprzedany bogaczom o nieznanych nazwiskach.
Zawiedziony tym faktem pewien 28-letni Chińczyk Jian Wang zamieszkujący w prowincji Jiangsu postanowi jednak samodzielnie wybudować ten model i użył do jego budowy dość taniego materiału, który znajduje się na złomowiskach. Trzeba przyznać, że ten dość szalony pomysł udał mu się w stu procentach.
Wygląda na to, że w Chinach panuje całkowite szaleństwo na punkcie tej włoskiej stajni samochodowej ponieważ dość niedawno na własną rękę wybudowano tam także inny model należący do tego producenta, a był nim Lamborgini Murcielago.

Najtragiczniejsza lawina śnieżna w Polsce

Lawina w Białym Jarze była najtragiczniejszą lawiną w powojennej historii Polski. Porwała ze sobą 24 osoby spośród których tylko 5 udało się uratować. Ostatnie ciała wydobyto po dwóch tygodniach.

Pogoda dopisywała

Ten dzień zapowiadał się wyjątkowo pięknie. Dwie turystki zachęcone słoneczną pogodą wyszły ze swojego lokum w Karpaczu z chęcią dotarcia na Kopę (1377 m n.p.m.). Dotarcie na miejsce miał ułatwić wyciąg, jednak na dolnej stacji zastały kartkę informującą o tym, że kolejka jest nieczynna.
Postanowiły skorzystać ze szlaku pieszego prowadzącego na szczyt.

Tego dnia góry nie były dla nich łaskawe. Nie dotarły do celu.

mapka
Turystki nie mogły przewidzieć tego, co stanie się później. Miejsca takie jak to są zdradzieckie i potrafią zaskoczyć nawet najbardziej doświadczonych.

Zagrożenie występuje tu co rok

Do nieszczęśliwego przypadku doszło tutaj dwa lata wcześniej, kiedy Bohumil Hofman, czeski ratownik górski, został przysypany przez lawinę kilkaset metrów na wschód od szlaku Śląska Droga, którą teraz poruszały się kobiety.

Ratownika z czeskiej Horskiej Służby udało się spod lawiny wyciągnąć. Swoje życie zawdzięczał polskim ratownikom i nigdy im tego nie zapomniał.

399323

Turyści nie przewidywali żadnych problemów

Kiedy turystki wchodziły nieśpiesznie szlakiem na szczyt, mijały wielu turystów zachęconych świetną pogodą. Byli tam Polacy, Niemcy, Rosjanie. Dopisywały im humory, rozmawiali, śmiali się i śpiewali, żeby dodać sobie animuszu w trakcie wędrówki. Świeży śnieg skrzył się pod promieniami słońca i wiele z osób, które wyruszyły na szlak, nie przygotowało się odpowiednio do górskiej wyprawy. To była końcówka marca, było ciepło, więc na szlaku można było spotkać panie w zwykłych butach i sukienkach.

Rozpętała się wichura

Turystki w połowie drogi natrafiły na bardzo silny wiatr, który zamienił ich wesołą wędrówkę w groźną przygodę. Nie były pewne, czy warto iść dalej. Jedna z nich chciała wracać.

Zanim zdążyły się naradzić, minęło je kilka osób, wychodząc z trudem za ścianę lasu. Wiatr był tak silny, że turyści szli zgięci w pół, by zminimalizować napór powietrza.

Kiedy kobiety ze sobą rozmawiały, śnieg zaraz za krawędzią lasu zaczął się przesuwać w dół. Cały teren ruszył powoli i zaczął się kotłować wraz z ludźmi, którzy przed chwilą je minęli.

Lawina ruszyła

Turystki uskoczyły w bok i kurczowo złapały się drzew. Krzyczały. Ludzie, którzy weszli przed nimi w jar, zniknęli w białej kurzawie. Zdawały sobie sprawę z tego, że sytuacja jest krytyczna.

Kiedy tuman śniegu zaczął opadać, rozejrzały się i zauważyły mężczyznę, który wyłonił się z wolniej obsuwającego się, ale cały czas ruchomego śniegu po drugiej stronie jaru. Poruszając się chwiejnym krokiem zniknął za drzewami, a one tkwiły przy drzewach z nogami zasypanymi w śniegu.

Wiatr nie przestawał duć, wszelkie próby nawoływania innych osób spełzały na niczym. Mężczyzna zniknął za drzewami.

Jak powstała lawina

W tym przypadku doszło do kilku następujących po sobie wydarzeń meteorologicznych, które doprowadziły do tragedii. Pierwsze dni marca były dość ciepłe i słoneczne. Temperatura oscylująca w okolicach zera pozwalała na powolne roztapianie się niedużej warstwy śniegu. Doprowadziło to do tego, że przy ziemi zalegała gęsta, mokra warstwa śnieżnej pluchy.

Po tym okresie przyszły silniejsze mrozy, które zmroziły przemokniętą warstwę śniegu, zamieniając ją w twardą warstwę lodu. W ciągu kolejnych dni na Karkonosze spadły duże ilości śniegu, odkładając się na lodzie najpierw jako ciężki śnieg mokry, a następnie jako luźny śnieg suchy.

Ta sytuacja jest już wystarczająco niebezpieczna. Występujący w tym czasie w Karkonoszach silny wiatr przemieszczał luźny suchy śnieg, co w efekcie doprowadziło do jego nieregularnego rozłożenia na zboczach, a pamiętajmy, że śnieg jest bardzo ciężki!

Przed opisywaną lawiną silny wiatr przemieszał masy śniegu, tworząc nawisy u szczytów jarów. Bardzo ciężka czapa śniegu na samym szczycie obsunęła się, ruszając ze sobą całe masy śniegu przesuwające się następnie po powstałym na początku miesiąca zlodowaciałym podłożu.

Jak wygląda lawina po zejściu?

Ogromne masy śniegu toczące się po jarze wytwarzają dużą ilość energii. Przez tarcie śnieg nagrzewa się! Prowadzi to do sytuacji, w której rozgrzany i lekko roztopiony śnieg zaraz po zejściu lawiny zaczyna z wierzchu zamarzać, tworząc scementowaną warstwę lodu, pod którą znajduję się bardzo ciężki i gęsty śnieg (600 kg/1m^3). To ważna informacja dla zrozumienia tego, jak ciężko jest prowadzić akcję ratunkową w lawinisku.

7644

Kolejnym niebezpieczeństwem jest to, że warunki mogą się powtórzyć i w tym samym miejscu może zejść kolejna lawina. W tym przypadku powyżej lawiniska zbierały się groźne śnieżne nawisy. Wojsko próbowało w sposób kontrolowany odstrzelić je z moździerzy, jednak pociski utkwiły tylko w śniegu.

Rozmiary lawiny

Lawinisko miało ponad pół kilometra długości i według różnych źródeł 40-80 metrów szerokości. Czoło lawiny mogło sięgać wysokości 20 metrów, a głębokość lawiniska w dalszej części to około 3 metry. Prędkość spadania oszacowano na 100-120 km/h. Według różnych źródeł, całkowita masa śniegu w osuwisku wynosiła od 40 do 60 tysięcy ton. Wszystko trwało około 40 sekund. Dość nietypowe dla tej lawiny było to, że zeszła niemal bezgłośnie, bez typowego lawinowego grzmotu.

Przygotowania do akcji ratunkowej

Zejście lawiny zostało zauważone przez obsługę wyciągu, więc ratownicy byli zawiadomieni natychmiast po zdarzeniu. Na miejscu pojawili się ratownicy z Polski i z Czech – ci ostatni przywieźli ze sobą psy przeszkolone do poszukiwań – ściągnięto także wojsko z Batalionu Ochrony Pogranicza. Wieczorem na miejscu pojawiły się kolejne służby wojskowe.

Andrzej Szubert z GOPR wspomina, że w chwilę po zejściu lawiny odebrał taki telefon od obsługi wyciągu: „Andrzej! Straszna lawina, nie wiadomo, ile tam było osób!”.

Ratownicy podzielili się na grupy, część musiała ocenić rozmiar katastrofy, część musiała przeprowadzić bardzo szczegółowe wywiady w okolicznych schroniskach i pensjonatach, by określić ile dokładnie osób było wtedy na szlaku.

Akcja ratunkowa

Ratownicy w tym przypadku działali na dwa sposoby. Czoło lawiny było przeszukiwane z pomocą długich tyczek, a lawinisko za czołem było przekopywane w poprzek siecią rowów sięgających aż do podłoża.


Razem z wojskiem i ochotnikami w akcji brało udział kilkaset osób. Pracowali bez ustanku. W ciągu pierwszej nocy musieli działać przy świetle pochodni. Walczyli o ludzkie życie, nie mogli przestawać. Niektóre ciała wyciągano linami, później zwożono je w dół jaru na toboganach.

Do rana wydobyto 11 ofiar. W ciągu następnego dnia wyciągnięto kolejnych 5 ciał. Osoby biorące udział w akcji były narażone na skrajne widoki: ciała były powykręcane, zmiażdżone. Śnieg zabarwił się krwią.

Ostatnie ciała wydobyto pierwszego i piątego kwietnia – dwa tygodnie po zejściu lawiny.

Zginęło 19 osób: 13 obywateli ZSRR, 4 obywateli NRD i dwoje Polaków.

Oddanie i wspomnienia ratowników

Dowiedziałem się o lawinie nietypowo, z Wolnej Europy, studiowałem wtedy we Wrocławiu. Wsiadłem w nocny pociąg, rano byłem na lawinisku.
– Marian Sajnog, ratownik, alpinista
Akcja była trudna, masa śniegu, który szybko zamarzł, ludzie leżeli głęboko. Na lawinisku spłaszczone ciało jednej z kobiet zostało wtopione mocno w lód, widoczne jak za szkłem. Okropne wrażenie, wiele zwłok było porozbijanych, w porwanych ubraniach. Ciała ofiar składano przy dolnej stacji wyciągu, potem przewieziono je do ZSRR i NRD.
– ZbigniewPawłowski, ratownik

Ja znalazłem pilota, Stefana Wawryniuka. Miał rozbitą głowę, śnieg był w tym miejscu czerwony, bo wchłonął wiele krwi. W innym miejscu odkopywano turystkę rosyjską, zapamiętałem zgrabną nogę, pończochy w kratkę.
– Marian Sajnog

Cudem odratowany z lawiny, która zeszła dwa lata wcześniej, czeski ratownik Bohumil Hofman nie schodził z posterunku, powtarzając:
Ja tu mam dług do spłacenia.
399322

Teorie spiskowe

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie dopisali do tego wydarzenia teorii spiskowych! Trzymajcie się krzeseł, bo to jedne z lepszych, jakie słyszeliście.
Otóż według wielu osób turyści znajdujący się w chwili zejścia lawiny w Białym Jarze byli tak naprawdę agentami obcych wywiadów. Szukali oni (podkreślmy, że w zimie i to pod śniegiem) wejść do tajnych hitlerowskich baz podziemnych (trochę o podziemnym mieście mogliście przeczytać tutaj). Kolejni tajni agenci doprowadzili do akcji dywersyjnej, wywołując lawinę, która miała pozostałych agentów wyeliminować z gry.

Wszelkie przeprowadzone badania, śledztwa i ekspertyzy wykluczyły taki przebieg zdarzeń. Zejście lawiny było zupełnie naturalne i mogło zostać co najwyżej przyśpieszone przez grupy nieświadomych turystów.

Historia niestety lubi się powtarzać

Opisywana historia miała miejsce 20 marca 1968 roku w Białym Jarze koło Karpacza.

Po tragicznej lawinie ustawiono u wyjścia z Białego Jaru pomnik upamiętniający śmierć 19 osób. 6 lat później rozbiła go kolejna lawina.

Pomnik Ofiar Lawiny 1968

Ten szlak uznano za bardzo niebezpieczny i dziś jest zamknięty dla ruchu turystycznego w okresie zimowym. Mimo zachowania tych szczególnych środków ostrożności, 40 lat później – 22 marca 2008 roku – doszło w tym miejscu do równie potężnej lawiny. Zginął w niej mężczyzna zjeżdżający jarem na desce snowboardowej.

Źródło: http://wiadomosci.wp.pl/gid,17436187,kat,355,title,Najtragiczniejsza-lawina-w-Polsce,galeria.html?ticaid=117005

Przekształcił 800-letnią jaskinię w dom swoich marzeń












Pewnego deszczowego dnia w 1999 roku, Angelo Mastropietro z Wielkiej Brytanii wraz z grupą przyjaciół wybrał się na wycieczkę rowerową. Kiedy przejeżdżali przez las, rozpętała się burza, dlatego postanowili poszukać jakiegoś schronienia.


Właśnie wtedy natknęli się na dawno zapomnianą jaskinię, która znajdowała się głęboko w zboczu góry. Ale dla Angelo to było coś więcej, niż tylko schronienie przed deszczem – to był początek wielkiego i fascynującego projektu!
Angelo był biznesmenem, ale niestety zdiagnozowano u niego stwardnienie rozsiane. Wówczas uświadomił sobie, jak bardzo zatracił się przez ciężką pracę i związany z nią stres.

Twitter/cnfocus
Można nazwać to dziwnym zbiegiem okoliczności, ale około 10 lat po wycieczce rowerowej, Angelo przeglądając gazetę z nieruchomościami wystawionymi na sprzedaż, zobaczył ogłoszenie o sprzedaży tej jaskini! Bez zastanowienia kupił to miejsce za prawie $ 90.000.

Powiedzieć, że projekt, z którym postanowił się zmierzyć był monumentalny, to mało. Jednak Angelo postanowił poświęcić wszystkie swoje oszczędności i czas, by zamienić to miejsce w swój wymarzony dom.

Po 8 miesiącach ciężkiej pracy, wydaniu 140 000 dolarów na remont i wywiezieniu 70 ton gruzu, jaskinia była wręcz nie do poznania!

Jaskinia ma prawie 800 lat i była zamieszkiwana, aż do 1940 roku. Ale z pewnością jej poprzedni mieszkańcy nie mieli takich wygód jak Angelo ma teraz.

Jaskinia jest zaopatrzona we wszystko co potrzeba, by mieszkać jak w normalnym domu. Jest w niej elektryczność, bieżąca woda oraz dostęp do internetu.

To nie jest już wilgotne i zimne miejsce, jak można było sobie wyobrazić – dziś jest to niesamowity, luksusowy apartament…

…a na zewnątrz znajduje się piękne patio.

Problemy zdrowotne, które dotknęły Angelo, ułatwiły mu obranie odpowiedniego kierunku i zrealizowanie tego projektu.

Dzięki swojej jaskini, uświadomił sobie, co tak naprawdę jest ważne w życiu i znalazł wreszcie drogę do wewnętrznego spokoju i uzdrawiającej mocy natury.

A noce tam, pełne są wyjątkowego uroku…



Źródło: hefty.co

Jak to Polacy fałszywą epidemię tyfusu wywołali

W 1942 roku przed wioskami niedaleko Stalowej Woli ustawiona była niemiecka tablica „Uwaga! Tyfus plamisty”. Jak to się stało, że Niemcy dali się oszukać i uwierzyli w fałszywą epidemię?

Wszystko to za sprawą dwóch osób: Eugeniusza Łazowskiego oraz Stanisława Matulewicza. Ten drugi został w 1941 roku przydzielony do pracy w Zbydniowie, miejscowości położonej niedaleko Stalowej Woli. Matulewicz był bardzo zainteresowany przeprowadzaniem badań diagnostycznych. Jeszcze na studiach wielokrotnie wykonywał test Weila – Feliksa, który był standardową metodą wykrywania tyfusu. Polegał na mieszaniu próbki krwi pacjenta z zawiesiną bakterii Proteus OX-19. Gdy surowica zbijała się w grudki, wtedy było wiadomo, że pacjent jest zarażony.

Niemiecka armia bardzo obawiała się tyfusu plamistego. Przed wybuchem wojny praktycznie nie znali tej choroby, ale wojenne warunki, brud czy brak ogólnie pojętej higieny łatwo powodował zapadanie na tę chorobę. Było się czego obawiać, bo objawiał się gorączką, bólem głowy, wysypką na ciele. Chory w kilka dni chudł, majaczył, by potem stracić przytomność. W najgorszym przypadku kończył się śmiercią. Tyfus, przenoszony przez wszy, to jedna z bardziej groźnych chorób zakaźnych. Gdy kogoś podejrzewano o chorobę, to nie wpuszczano go do Rzeszy. Chorzy żołnierze byli poddawani natychmiastowej kwarantannie, a ich ubrania były palone.


Pewnego razu Matulewicz spotkał się z Łazowskim i powiedział mu, że przyszedł do niego mężczyzna, który przyjechał na krótki urlop z przymusowych robót. Prosił doktora o znalezienie sposobu, by nie musiał już wracać do pracy. Okaleczenie mężczyzny oczywiście nie wchodziło w grę, więc Matulewicz zaproponował wstrzyknięcie bakterii Proteus. Okazało się, że po wstrzyknięciu zarazków takiej osobie wychodził pozytywny wynik w teście na tyfus plamisty, chociaż choroby tak naprawdę nie było. W ten sposób obydwaj lekarze zdecydowali, że wywołają sztuczną epidemię.

Na przełomie 1941 i 1942 roku obaj lekarze wywołali sztuczną epidemię. Niemcy dali się nabrać i poddali miejscowość kwarantannie. Matulewicz i Łazowski nie byli naiwni. Wiedzieli, że Niemcy będą w końcu coś podejrzewać. Kiedy „chorzy” zdrowieli, dwaj lekarze mówili, że były to łagodne przypadki. Zdecydowano się także wstrzykiwać zarazki pacjentom umierającym na inne choroby, wmawiając okupantowi, że przyczyną był tyfus plamisty. Zresztą laboratorium w Tarnobrzegu potwierdzało ich diagnozę wykonując test Weila – Feliksa.

W 1943 wokół Stalowej Woli pojawiły się tabliczki „Uwaga, tyfus plamisty”. W ten sposób zabroniono dostępu do dwunastu miejscowości, które zamieszkiwało 8 tys. ludzi. Niemcy szerokim łukiem omijali „zarażony” teren. Dzięki temu mieszkańcy wsi byli bezpieczni – nie bali się już rewizji, łapanek i kontrybucji.

W 1944 roku Niemcy postanowili skontrolować pracę przy pomocy swoich lekarzy. Inspekcja miała mieć miejsce w Turbi. Łazowski wcześniej pojechał do tej miejscowości i wstrzyknął kilku osobom zarazki. Później poprosił niemieckich lekarzy, by sami pobrali próbki. Jednak ci zbyt obawiali się zarażenia i bardzo szybko pobrali potrzebny materiał, by jak najszybciej opuścić teren rzekomej epidemii. Następnie wysłali próbki do laboratorium. Dały oczywiście pozytywny wynik. Polscy lekarze byli uratowani.

Warto jeszcze wiedzieć, jak potoczyły się losy Łazowskiego i Matulewicza po wojnie. Łazowski pracował w Instytucie Matki i Dziecka, a w 1958 wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Matulewicz natomiast wyjechał do Belgii, by następnie trafić do ówczesnego Zairu, gdzie był cenionym rentgenologiem.

Źródło: S. Zasada, Niewyjaśnione fakty II wojny światowej, Poznań 2012

Selfiki zrobione tuż przed śmiercią

Zdjęcia, które zaraz obejrzycie, były ostatnimi, jakie te osoby sobie zrobiły i zdążyły wrzucić do internetu. Najpóźniej parę godzin po ich wykonaniu nie żyły...

#1.

1

Ksenia Ignatjewa zrobiła sobie selfika, by zaimponować znajomym. Niestety pech chciał, że Rosjanka straciła równowagę i spadła prosto na kable elektryczne, które ją zabiły.

#2.

2

21-letni Oscar Otero Aguilar zabił się podczas próby zrobienia sobie selfika z bronią. Zdjęcie chciał wrzucić na Facebook w lipcu 2014 roku. Niestety przez nieuwagę Oscara broń wystrzeliła, a kula trafiła go prosto w głowę.

#3.

3

Gary Slok wraz z matką lecieli samolotem z Amsterdamu i postanowili zrobić sobie selfika. Pech chciał, że lecieli ostatnio słynnymi liniami lotniczymi Malaysian Airlanes lotem MH17, który spadł na Ukrainę w lipcu tego roku.

#4.

4

Tą samojebkę zrobił sobie słynny meksykański muzyk - Jadiel. Wrzucił ją na Instagram chwilę przed swoim wypadkiem na motocyklu, który miał miejsce w maju w Nowym Jorku.

#5.

5

Dwie kobiety postanowiły zrobić sobie pamiątkową fotkę podczas jazdy samochodem i śpiewania. Irańskie dziewczyny zatrzymały się, by nagrać film jak śpiewają. Nie zdążyły, bo zostały uderzone przez inny samochód.

#6.

6

26 kwietnia bieżącego roku Courtney Sanford podczas jazdy opublikowała zdjęcie ze swoją reakcją na piosenkę "Happy" Pharrela Williamsa. Sekundy później uderzyła w ciężarówkę i zginęła na miejscu.

#7.

7

W czerwcu dwie znajome, Collette Moreno i Ashley Theobald, zrobiły sobie selfika wracając z wieczoru panieńskiego w Missouri. Chwilę po zrobieniu tego zdjęcia zderzyły się czołowo z innym samochodem i Collette straciła życie.

#8.

8

W grudniu 2012 roku meksykańska gwiazda popu Jenni Rivera i jej towarzysze zrobili sobie ostatnie zdjęcie w życiu. Lecieli prywatnym odrzutowcem, który na ich nieszczęście się rozbił. Nikt nie wyszedł z wypadku żywy.

Bracia, którym choroba odbiera wzrok, wybrali się w podróż życia

Kiedy bracia Justin (38 l.) i Tod (43 l.) Purvis dowiedzieli się, że cierpią na choroideremię, było to dla nich jak wyrok. Już wkrótce choroba spowoduje, że obaj całkowicie stracą wzrok, dlatego postanowili razem wybrać się w podróż życia i zobaczyć jak najwięcej ciekawych miejsc w USA, póki jeszcze mogą.

#1. Devil's tower w Wyoming


#2. Tod kosztuje kukurydzy. Choroba charakteryzuje się stopniowym zanikiem widzenia poprzez utratę ostrości oraz zawężenie pola widzenia - tzw. widzenie tunelowe; wpływa też na widzenie kolorów i widzenie nocne



#3. Tod na pustyni w Nevadzie. Tod nadal dysponuje połową normalnego pola widzenia, ale wzrok młodszego brata działa już jedynie w 15%



#4. Tod opisał, że czuje się jakby oglądał świat przez tunel zbudowany z luster, jak to określił "nieruchomy kalejdoskop"



#5. Tod na pustyni w Nevadzie. Podróż trwała 38 dni, jadąc z Nowego Jorku do Los Angeles przejechali 21 000 km



#6. Spotkanie z wężami również było na ich liście.



#7. Rodzeństwo odwiedziło między innymi Grand Canyon, Devil's Tower, park Yellowstone i wodospad Niagara



#8. Wielki Kanion. Tod powiedział, że gdy pierwsze objawy pojawiły się w 2008 r. wpadł w depresję i jego życie ograniczało się do pracy i domu...



#9. ...teraz chce jak najwięcej zwiedzić i zobaczyć, póki ma taką możliwość



#10. Wycieczka odbyła się w 2010 roku, bracia całą podróż sfilmowali i opublikowali film "Driving blind"



#11. Wizyta w winiarni. Bracia całą podróż odbyli Fordem Escape, aby nie pominąć żadnej możliwości podziwiania widoków



#12. Jaskinia w południowej Dakocie. Samochód prowadził Tod, Justin formalnie już jest traktowany jako niewidomy



#13. Z całej wycieczki najlepiej zapamiętali Devil's tower, ponieważ formacja skalna kojarzy im się z filmem "Bliskie spotkania trzeciego stopnia"



#14.


Źródło: medival.co.uk

25 najdroższych samochodów

Z niektórymi samochodami jest jak z winem - im starsze, tym lepsze i droższe. Wielu kolekcjonerów sprzedałoby nawet swoje domy, by dostać jeden z poniższych unikatów.

#1. 1904 Rolls-Royce Two-Seater - 7 250 000 dolarów

1

#2. 1929 Mercedes-Benz 38250 SSK - 7 443 000 dolarów

2

#3. 1965 Shelby Cobra Daytona Coupe - 7 685 000 dolarów

3

#4. Jednomiejscowy "Blower" Bentley - 7 900 000 dolarów

4

#5. 1937 Bugatti Type 57SC Atalanta Coupe - 7 920 000 dolarów

5

#6. Maybach Exelero - 8 000 000 dolarów

6

#7. 1960 Ferrari 250 GT SWB Berlinetta Competizione - 8 140 000 dolarów

7

#8. 1958 Ferrari 250 GT LWB California Spider - 8 250 000 dolarów

8

#9. 1955 Ferrari 410S - 8 250 000 dolarów

9

#10. 1962 Ferrari 330 P4 - 9 281 000 dolarów

10

#11. 1937 Mercedes-Benz 540 K Spezial Roadster - 9 680 000 dolarów

11

#12. 1931 Bugatti Royalle Kellner Coupe - 9 800 000 dolarów

12

#13. 2011 Mercedes-Benz SLR McLaren 999 Red Gold Dream - 10 000 000 dolarów

13

#14. 1931 Duesenberg Model J Long-Wheelbase Coupe - 10 340 000 dolarów

14

#15. 1961 Ferrari 250 GT SWB California Spyder - 10 900 000 dolarów

15

#16. 1968 Ford GT40 GulfMirage Coupe - 11 000 000 dolarów

16

#17. 1960 Ferrari 250 GT California LWB Competizione Spyder - 11 300 000 dolarów

17

#18. 1936 Mercedes-Benz 540K Special Roadster - 11 770 000 dolarów

18

#19. 1957 Ferrari 250 Testa Rossa - 12 400 000 dolarów

19

#20. 1953 Ferrari 340375 MM Competizione Berlinetta - 12 810 000 dolarów

20

#21. 1966 Jaguar XJ13 - 15 000 000 dolarów

21

#22. 1957 Ferrari Testarossa Prototype - 16 390 000 dolarów

22

#23. 1958 Ferrari Testa Rossa - 16 400 000 dolarów

23

#24. 1967 Ferrari 275 GTB4 NART Spyder - 27 500 000

24

#25. 1962 Ferrari 250 GTO - 28 500 000

25

#26. 1954 Mercedes-Benz W196R "Silver Arrow" - 29 600 000 dolarów

26

Źródło: ebaumsworld.com
abcs